Jadąc autobusem z Santa Cruz do Sucre, poprosiliśmy kierowcę, by wysadził nas 40 kilometrów przed miastem. Spojrzał na nas zdziwiony – byliśmy pośrodku niczego. Dolina otoczona górami, prawie kompletnie wyschnięte rzeki i kilka domów. Wzięliśmy plecaki i zaczęliśmy rozglądać się wokół. Według instrukcji powinniśmy przejść przez most i kontynuować pieszo około kilometra. Nie wiedzieliśmy jednak dokładnie, gdzie jest most, a ludzie wokół niekoniecznie mówili po hiszpańsku, głównym językiem była keczua. W końcu znaleźliśmy jednak drogę i po 20 minutach zapukaliśmy do drzwi Oasis Boliviano.
Pomysł na stworzenie eko-, agro-, wiejskiego ośrodka turystycznego powstał wiele lat temu. - mówi Trevor, założyciel Oasis Boliviano. W 2000 roku razem z rodziną, odwiedziliśmy naszych krewnych w szwajcarskich Alpach. Mieszkaliśmy przez kilka tygodni na ich farmie, nie mogąc wyjść z podziwu nad spokojem wiejskiego życia. Pomyśleliśmy, że też powinniśmy żyć w taki sposób. Przez wiele kolejnych lat byliśmy jednak zbyt związani z miastem. W końcu, w 2006 roku, przyjechałem po raz pierwszy do Boliwii. Żyłem i mieszkałem w wiejskiej społeczności na wschodzie Boliwii, rozwijając koncepcję filtrów wodnych i dostępu do czystej wody. Kilka lat później poznałem Ginger Paradise [Imbirowy Raj]: wiejski projekt turystyczny. Rodzina wybudowała mały hostel, mieli też własny ogród i krowy. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, prowadzili naprawdę zrównoważony styl życia, jednocześnie tworząc względnie stabilny biznes. Pokazywali ludziom nowy sposób myślenia, działania, prezentowali zrównoważone ogrodnictwo, energię pozyskiwaną z paneli słonecznych, itd. Bardzo mnie to zainspirowało. Kolejnych kilka lat żyłem w mieście, pracowałem na uniwersytecie, starałem się coś zmienić w ramach istniejącego systemu. Było to ogromnie frustrujące i nie widziałem, jak miałbym dalej tą ścieżką podążać, szczególnie że właśnie brałem ślub i zakładałem rodzinę. W tym kontekście zacząłem się zastanawiać jak chciałbym żyć, jak chciałbym wychowywać moje dzieci. Przez przypadek w tym samym czasie moja mama zdecydowała się coś zmienić w swoim życiu. Opowiedziałem jej o pomyśle stworzenia czegoś na kształt Ginger Paradise. Wybraliśmy miejsce blisko Sucre, skąd pochodzi moja żona, i tak wszystko się zaczęło, w 2015 roku. To już prawie 2,5 roku.
Najważniejsze w ciągu tych lat było budowanie silnej relacji z lokalną społecznością. Trevor nauczył się języka keczua i zaczął rozwijać na miejscu projekt związany z filtrami wody.
Zrealizowaliśmy próbny projekt filtrów wodnych dla członków społeczności. To był ciekawy proces uczenia się i świetna okazja, by poznać ludzi. Przychodzili do naszego ogrodu budować własne filtry, musieli jednak pokryć koszt materiałów. Jeśli nie mieli pieniędzy, godziliśmy się również na barter. I tak jedna osoba postanowiła zapłacić nam w papajach, co tydzień przynosiła kilka owoców, a my sprawdzaliśmy ile ich potrzeba do pokrycia całego kosztu. Inna osoba pomalowała nam dom, itd. Mogliśmy zobaczyć, co nasi sąsiedzi produkują, jakie mają umiejętności. Również dzisiaj, gdy uczymy się więcej o usługach turystycznych, staramy się zawsze zatrudniać lokalnych mieszkańców i mieszkanki jako przewodników, nauczycieli, kucharzy. To bardzo dobre doświadczenie, choć wiąże się również ze sporą ilością wyzwań. Postrzegamy czas i planowanie w inny sposób, wiele osób woli spędzać czas z rodziną, nie jest zainteresowanych płatną pracą. Powoli jednak udaje nam się wszystko zorganizować.
Choć pojedynczy goście przyjeżdżają tutaj od prawie dwóch lat, wielka akcja promocyjna ma się dopiero rozpocząć. Do tej pory Trevor i inne osoby zaangażowane w projekt eksperymentowały z różnymi rozwiązaniami, wiele się nauczyli, włożyli mnóstwo wysiłku w to, by Oasis Boliviano stało się prawdziwie ekologiczną przestrzenią. Mają ogród i kury starając się produkować własne jedzenie, używają wody deszczowej oczyszczonej przez filtry własnej produkcji, stworzyli działający kompost, włączając w to kompostową toaletę, zaczynają budować z naturalnych materiałów. Ogromna część pracy została wykonana przez praktykantów/ki oraz wolontariuszy/ki, takich jak my, którzy, jak wnioskować można po ich rekomendacjach, bardzo doceniają to miejsce i jego koncepcję. Sam Trevor, oprócz zarządzania hostelem, jest zaangażowany w wiele innych aktywności.
Kończyłem studia związane z ochroną środowiska, w tym przede wszystkim wody, a dolina ta mierzy się z ogromnymi problemami związanymi z wodą właśnie. Ostatecznie zacząłem zajmować się niektórymi z tych problemów stanowiących wyzwanie dla naszej społeczności, jak i wszystkich innych wiosek zależnych od rzeki, z której czerpią wodę potrzebną do nawadniania pól. Od 8-9 miesięcy jestem członkiem komisji, której zadaniem jest nie tylko ochrona rzeki, ale generalna odpowiedź na problemy ekologiczne 72 wiosek mówiących w języku keczua. To ogromna odpowiedzialność. Balansowanie tego z prowadzeniem biznesu i byciem dobrym tatą nie jest proste. Musiałem nauczyć się mnóstwo o lokalnej polityce, strukturze organizacji zrzeszającej lokalnych rolników, o boliwijskim prawie, władzy, polityce, wpływach, informacjach prasowych... mnóstwo rzeczy, w które wcale nie chciałem się angażować. Ale to walka o przyszłość doliny. Niektórzy chcą zamienić ten teren w jedną wielką kopalnię. Otwarcie nowych kopalni oznacza, że z biegiem czasu rzeka stanie się zbyt zanieczyszczona, by używać jej do nawadniania pól. To bardzo suchy teren, trudno wyobrazić sobie inne rozwiązanie. Na szczęście nie mierzymy się jeszcze z wielkimi korporacjami, wszystko mogłoby być dużo bardziej skomplikowane. Mimo to wymaga wiele wysiłku. Rząd bardzo popiera kopalnie, chce ich otworzyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, ignorując część konstytucji mówiącą o prawach rdzennych mieszkańców, czystej wodzie i środowisku.
Mimo wszystkich wyzwań wydaje się, że jest duża szansa na to, by akcja ochrony rzeki przed przemysłem górniczym zakończyła się powodzeniem. A to motywuje Trevora do dalszego działania.
Od długiego czasu jestem bardzo świadomy różnych ekologicznych wyzwań. Kiedy mieszkałem w Kanadzie, skąd pochodzę, byłem bombardowany przez informacje i kampanie, ale bardzo trudno było wymyślić, jak właściwie moglibyśmy zacząć coś zmieniać. Czytałem o takich kwestiach jak wycinanie lasów tropikalnych, wzbudzało to we mnie mnóstwo emocji, ale byłem tak daleko, nie bardzo wiedziałem, co mógłbym zrobić. Czułem się bezradny. W Boliwii jest tyle wyzwań... Mam poczucie, że tu mogę rzeczywiście coś zmienić. Motywuje mnie poczucie, że nasze działania przynoszą rezultaty. Może wciąż niewielkie, ale czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. Niezwykłe jest uczucie wykorzystywania w praktyce tego, czego do tej pory uczyłem się tylko w teorii i obserwowania co się wydarzy.
Kolejnym elementem motywacji, jak również kluczowym czynnikiem we wprowadzaniu zmian według Trevora, są działania wymagające faktycznej fizycznej pracy.
Ogromnie ważna jest fizyczna praca. Myślę, że we współczesnej zindustrializowanej społeczności jesteśmy uczeni polegania na maszynach, prawie nic nie jesteśmy w stanie zrobić samodzielnie. Jeśli chcemy żyć bardziej lokalnie, mniej zależeć od systemu, budować alternatywy, musimy nauczyć się wykonywać bardziej namacalne rzeczy. Myślę głównie o uprawie, uczeniu się medycznych właściwości roślin, ale możemy też nauczyć się szyć ubrania, budować meble, jest tyle rzeczy, które możemy zrobić samodzielnie, zamiast zależeć od chińskiego rynku. Dziś pracuję fizycznie znacznie częściej niż wcześniej, pracuję z ziemią, w ogrodzie, uczę się więcej o zrównoważonej produkcji. W czasie tego procesu zacząłem dużo głębiej rozumieć przyrodę. Przez wiele lat studiowałem kwestie związane ze środowiskiem. Ale zupełnie inaczej wygląda to w laboratorium czy podręcznikach albo gdy pobiera się próbki z rzeki, niż gdy żyje się tuż przy rzece, można obserwować, jak zmienia się ona z czasem, używać jej do nawadniania pola.... czuję dużo silniejszą relację z naturą.
Boliwia to zdecydowanie doskonałe miejsce na budowanie relacji z naturą. To również fascynujący kraj z kulturowego i politycznego punktu widzenia.
Przyjechałem do Boliwii 11 lat temu. Od dłuższego czasu intrygowała mnie przedkolumbijska cywilizacja. Boliwia jest fascynująca pod względem rdzennej kultury i archeologicznych obiektów. Potem zacząłem interesować się też boliwijską sytuacją polityczną, najpierw dzięki Wojnom o Wodę, które wydarzyły się w pobliżu Cochabamby, gdzie masywnym protestom udało się przekonać rząd do tego, by zabrał zarządzanie dystrybucją wody z rąk prywatnych biznesów i oddał je kooperatywie prowadzonej przez obywateli. Następnie Evo Morales został wybrany na prezydenta, rdzenny lider, związany z Wojnami o Wodę. Na początku jego program mówił wiele o środowisku, ale nie z zachodniej perspektywy, która traktuje środowisko jak obiekt, coś zewnętrznego względem nas. Na zachodnich uniwersytetach uczymy się o środowisku, jak je chronić, jak zarządzać zasobami, ale wszystko to jest takie chłodne i... skalkulowane, dalekie od emocjonalnej czy duchowej relacji. To, co Evo Morales mówił o Matce Ziemii, czy Pachamamie, używał nawet rdzennego słowa do wyrażenia idei, dało mi poczucie, że jest on połączony z głębszą wiedzą przodków na temat natury i chciał o to oprzeć politykę rządu, co wydawało mi się naprawdę niezwykłe.
Evo Morales nie zrealizował swoich pierwotnych założeń i w Boliwii nie dzieje się najlepiej z ekologicznego punktu widzenia. Industrializacja i biznes znalazły swoje sposoby na zawładnięcie krajem. Żeby je powstrzymać, potrzebujemy czegoś więcej niż rozmów. Potrzebujemy słuchać, pracować razem i tworzyć wizję alternatywnej przyszłości.
Jedną z kluczowych umiejętności potrzebnych w zmienianiu świata jest słuchanie. Ogromnie ważne jest uczenie się od rdzennych mieszkańców, czerpanie z lokalnej wiedzy. Jeśli chcemy tworzyć alternatywę do głównego nurtu, musimy zrozumieć jak druga strona myśli i postrzega. To pomoże nam zbudować wizję. Wracając do kwestii kopalni: nie wystarczy powiedzieć, że nie chcemy tu kopalni, ponieważ przemysł górniczy w pewien sposób reprezentuje wzrost gospodarczy i pracę, przynajmniej dla niektórych. Musimy pokazać, że możemy osiągnąć przynajmniej część z tych rzeczy bez niszczenia środowiska. Na przykład, czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie przyszłość doliny opartą na zrównoważonym rolnictwie i ekologicznej turystyce?
Jakąkolwiek mamy wizję, nie jesteśmy w stanie zrealizować jej samodzielnie. Potrzebujemy wspólnego wysiłku.
Niewiele jesteśmy w stanie zrobić w pojedynkę. Jeśli naprawdę chcesz coś zmienić... rozejrzyj się wokół siebie, zobacz jakie organizacje już istnieją, gdzie możesz się przydać. O wiele łatwiej jest dołączyć do istniejące ruchu, niż zaczynać od początku. To proces, w którym możesz wiele się nauczyć, poznać osoby myślące podobnie, zyskać energię i motywację. Przez długi czas byłem otoczony przez ludzi, którzy są raczej po apatycznej stronie, aż do momentu, kiedy półtora roku temu postanowiłem zacząć rekrutować wolontariuszy i wolontariuszki przez stronę workaway.info. Zaczęły przyjeżdżać uzdolnione, idealistyczne młode osoby, naprawdę zainteresowane pracą na rzecz pozytywnej zmiany. Wcześniej odbywałem mnóstwo rozmów typu dlaczego powinniśmy coś zmieniać, a z tymi ludźmi dyskusje zaczęły być raczej: ok, wszyscy zgadzamy się, że musimy znaleźć alternatywę dla kapitalizmu. Jak to zrobimy? Nie traciliśmy czasu na dyskusję czy kapitalizm działa. Myślę, że dużo łatwiej jest utrzymać motywację, kiedy jesteśmy w kontakcie z ludźmi, którzy podążają tą samą drogą.
Więcej o Oasis Boliviano: bolivianoasis.com