Rok po naszym pierwszym wspólnym Camino, wspomnianym w poprzednim poście o #MileStoneExperience, postanowiliśmy znów wyruszyć w drogę, tym razem do Rzymu. Żeby nie było zbyt łatwo, zaczęłyśmy z domu Andrei, 300 kilometrów od Rzymu. Jak możecie sobie wyobrazić, nie ma żadnej oficjalnej drogi łączącej te dwa punkty, żadnych żółtych strzałek, muszli, które pokazują drogę, żadnych schronisk dla pielgrzymujących. Musieliśmy wyznaczyć własną ścieżkę, pukać do drzwi kościołów szukając miejsca do spania, prosić ludzi o pomoc. A nie ma w życiu wiele trudniejszych rzeczy niż ta właśnie - proszenie o pomoc, poddanie się rzeczywistości, odsłonięcie, porzucenie zbroi, pozwolenie, by świat nas prowadził. Czasem myliłyśmy drogę i musieliśmy wrócić kilka kilometrów, szczególnie, że starałyśmy się omijać główne ulice. Czasami spaliśmy w namiocie, ale od czasu do czasu potrzebny był prysznic lub choć dostęp do wody. Tylko dwa razy spotkaliśmy się z odmową. Większość osób była nieco podejrzliwa na początku, myśląc na przykład, że przyszliśmy prosić o pieniądze, ale kiedy mówiłyśmy, że idziemy do Rzymu, większość otwierała serca i drzwi. Pierwszą odmowę przyjeliśmy dość spokojnie, szczególnie, że nie był to jedyny kościół w tym miasteczku. Druga odmowa przyszła w momencie kryzysu, byłyśmy zmęczeni, brudni i dość zdesperowani, jakoże w pobliżu nie było żadnej innej opcji. Nie planowałam tego, ale zaczęłam płakać dość histerycznie, ze zmęczenia po prostu. Wiedziałam, że w ten czy inny sposób damy sobie radę, ale w tym konkretnym momencie zbyt wiele emocji zgromadziło się w środku i potrzebowałam je wydobyć. Czasem, w momentach ogromnego zmęczenia, zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego, świat wokół przestaje mieć znaczenie, zaczynam płakać gdziekolwiek jestem, nie zwracając uwagi na ludzi wokół. I ludzie ci ostatecznie przekonali księdza, żeby zaakceptował nas na jedną noc. Pozwolił nam przenocować na zakurzonej podłodze w klasie, z dostępem do umywalki, co nam zupełnie wystarczało. To Camino okazało się kluczową lekcją przed rozpoczęciem podróży dookoła świata. Jeśli chcesz podróżować w taki sposób jak my: całkowicie zanużony/a w kulturze, dzieląc życie z lokalnymi ludźmi, nie da się tego zrobić bez porzucenia kontroli. A to naprawdę trudne, za każdym razem kiedy wyruszamy w drogę musimy się tego uczyć na nowo. Pozwolić, by rzeczy były takie, jakie są i zaufać światu. Pozwolić sobie na bezbronność. Nie jest to proste. Ale zdecydowanie warte próbowania.