Zawsze warto próbować
EDUKABE
Łódź | Polska
Buntowałam się
Buntowałam się już od dzieciństwa. Na początku była to walka o młodszych i słabszych. Nie mogłam znieść, że ktoś został niesprawiedliwie wskazany czy osądzony, wstawiałam się za tą osobą, próbowałam pokazać prawdę.
Buntowałam się w kwestii traktowania dziewczynek i chłopców. Nie rozumiałam dlaczego dziewczyny miałyby mieć gorzej lub lepiej niż chłopcy. A już najbardziej denerwowało mnie podążanie za takim schematem: jak chłopak zaczyna gonić to dziewczyna ucieka, zawsze piszcząc. Myślałam sobie: dlaczego uciekasz? Odwróć się i powiedz, że nie chcesz, żeby cię gonił. Potem przyszły wątki związane z przekraczaniem granic: klepanie po pupie, strzelanie z biustonoszy, strasznie mnie to wkurzało. W podstawówce jeden z kolegów dostał z otwartej, to była akcja-reakcja. On klepnął, ja się odwróciłam i zrobiłam to samo.
Buntowałam się na reakcje nauczycieli w stosunku do uczniów. Pamiętam nauczycielki z podstawówki, które wzbudzały permanentny strach. Zawsze włączało to lampkę z tyłu głowy: tak nie powinno być. Nie wiedziałam jak być powinno, ale coś rosło mi w środku, miałam ochotę wyjść i powiedzieć, że nie ma pani racji i nie może go tak traktować. Ale strach przed tą osobą totalnie mnie blokował. Paraliż kompletny, nie można było nic powiedzieć. Wiedziało się, że jak nie ta osoba, to ty będziesz teraz na celowniku.
Kiedy kończyłam szkołę podstawową, moja wychowawczyni powiedziała: Basia, ty to szkoła zasadnicza, nie startuj dalej. Wiedziała, że chcę iść do liceum medycznego, ale ze względu na słabe oceny nie wystawiła mi rekomendacji. Jakiś czas później pojechałam do liceum medycznego z tatą, pamiętam jak stałam przed bramą i do ostatniej chwili wahałam się, czy złożyć papiery. Odwróciłam się, spojrzałam na tatę i spytałam: czy na pewno? Odpowiedział, że nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Jeśli to czujesz – idź. I poszłam. Okazało się, że w liceum nie ma klasy pielęgniarskiej, na którą liczyłam. Spytałam zatem: jaka jest? Klasa z kierunkiem opiekunka dziecięca.
Przechodziłam akurat duży kryzys, ponieważ w mojej rodzinie miał pojawić się o 15 lat młodszy brat. To spadło na mnie jak grzmot z nieba i mówię: o nie, dzieci – nie ogarnę dzieci, nie lubię dzieci. Zawahałam się, ale po chwili stwierdziłam: niech będzie. Przyjście na świat mojego brata spowodowało, że wszystko obróciło się o 180 stopni. Rodzice pokazali: to jest Dominik. Poczułam ogromne ciepło, wow, to jest coś fajnego. Tak się zaczęła moja przygoda społeczna. Liceum, do którego chodziłam, też było nastawione na pomaganie innym, mieliśmy mnóstwo kontaktu z dzieciakami, w różnych sytuacjach. Praktyki były w żłobkach, ale też w domach dziecka, na oddziałach adopcyjnych. To dużo mi dało. Przyszedł czas podjęcia decyzji co dalej: czy studia, czy nie. Ostatecznie poszłam na ratownictwo medyczne do szkoły podyplomowej.
Zawsze uważałam, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Po szkole chciałam złożyć papiery do jednostki ratownictwa medycznego. Człowiek, który je przyjmował powiedział:
- Ok, ale my cię nie przyjmiemy.
- Dlaczego?
- Bo jesteś kobietą.
- I co z tego?
- Bo przecież... ciąża, przerwy w pracy, nie możesz dźwigać...
Wtedy po raz pierwszy spotkałam się z takim policzkiem dyskryminacji. To trochę przez doświadczenie wyniesione z domu. Moja mama zawsze wierzyła w równość. W mojej rodzinie tata i mama robili bardzo różne rzeczy, mama potrafiła gniazdko naprawić i było to dla nas naturalne, tata gotował, prasował, prał, nie było w tym nic zaskakującego. Po rozmowie wyszłam stamtąd ze złością na niesprawiedliwość, złożyłam papiery na studia, skończyłam kierunek pedagogiczny.
Zmiana zaczęła się od białych drzwi
Jeszcze w czasie studiów pracowałam trochę w żłobku, trochę w przedszkolu. Praca w przedszkolu pokazała mi jak łatwo się wypalić w tym systemie, który zamyka, nie dba o ludzi, mówi o tym, że dziecko jest na pierwszej linii, jest wartością nadrzędną, ale w praktyce liczy się papier, a papier przyjmie wszystko. Pamiętam taki ból wewnątrz i rozmowę z koleżanką drzwi obok. Grupa, w której ja pracowałam, była grupą unijną, mieliśmy swoją przestrzeń, odgrodzoną przez białe drzwi. I do tej pory mówię, że zmiana zaczęła się od tych białych drzwi. W pewnym momencie koleżanka te drzwi otworzyła i powiedziała: Barbara, ja już nie mogę, zróbmy coś.
Zróbmy, odpowiedziałam. Założyliśmy Fundacje. To był dla mnie właściwie najważniejszy punkt zwrotny: decyzja o wyjściu z systemu, bardzo silna, bardzo żywa decyzja. U mnie w rodzinie przez długi czas pojawiał się wątek pracy na etacie, która dawała gwarancje i bezpieczeństwo. Jeżeli ta praca była w dodatku na czas nieokreślony, to mogłaś już złapać jakąś stabilizację, masz już jakiś fundament. A ja z tego świadomie zrezygnowałam. Ten moment, w którym dostajesz propozycje pracy na czas nieokreślony, od zaraz, a ty mówisz: nie, dziękuję, daje poczucie mocy. Idziesz do przodu.
A z przodu była Fundacja EduKABE, zajęcia z dziećmi, dorosłymi, ale głównie z młodzieżą. Wiele rozmawiamy. O cyberprzemocy, edukacji seksualnej, kreowaniu wizerunku i przyszłości. Staram się pokazywać im inną perspektywę. Często wykorzystuje do tego ćwiczenie z kartką, składa się z pięciu etapów. Za każdym razem składa się kartkę na pół i odrywa prawy górny róg. Po pięciu etapach otwieramy kartki i porównujemy mozaiki. Nigdy żadna się nie powtarza. Wszystko zależy od ustawienia kartki, od tego jak ją obrócimy, czy złożymy w poziomie czy pionie. Każdy ma swoją perspektywę. Może młodzi ludzie, czasem z trudnych środowisk, nie potrafią jeszcze zobaczyć pewnych rzeczy z perspektywy, ale ona istnieje. Nie wszyscy w to wchodzą, ale zawsze jest te kilka osób, po których widać, że zaczął się jakiś proces, zaczęli rozumieć. Coś zmieniło się w ich twarzy, mowie ciała. Być może wrócą kiedyś do tego momentu.
Inne białe drzwi w moim życiu to moment, w którym wspólnie z Mariuszem decydujemy się na dziecko, 11 lat temu. Kiedy pojawiła się Zuźka, dużo rzeczy się zatrzymało. Mogłam spojrzeć na siebie i innych z dystansu, miałam poczucie, że wylała się na mnie oliwa łagodności. Jakby ktoś rzucił urok i ta Barbara pochowała nagle kolce. I teraz mogę powiedzieć, że od tego buntu, przez fazę łagodności przyszło zrozumienie i skoncentrowanie się na rozmowie, na drugim człowieku. Nie trzeba walczyć.
Mówię ludziom, że są spoko
Na co dzień mówię do kobiet, do mężczyzn, że są spoko. Niedawno poszliśmy z córka do skate parku, ona z hulajnogą. Nadjeżdżają dwie dziewczynki na rolkach. Jedna wyluzowana, robi co chce, druga wycofana: nie, nie potrafię. Odwróciła się nagle w moją stronę, a ja mówię: spróbuj, małymi krokami. Spróbuj kawałek. Dziękuję pani, odpowiedziała. Nie dziękuj, spróbuj. Udało się? Jeszcze trochę, spróbuj jeszcze raz. Podeszłam do niej na koniec raz jeszcze i mówię: nie poddawaj się. Jeśli się poddasz, nie zobaczysz na co cię stać. Przyjdź jutro i spróbuj jeszcze raz. Staram się tak robić, mówię do ludzi. Ktoś przechodzi i mówi: ale świetnie wyglądasz. A ja dodaję: powiedz jej jeszcze, że jest mądra. Kiedyś wybrałyśmy się z siostrą na pizzę i obsługiwała nas niezwykle ciepła, fajna kelnerka. Poprosiłam o rozmowę z kierownikiem. Powiedziałam mu, żeby doceniał tę osobę, bo jest wspaniała i choć domyślam się, że jej zarobki nie są adekwatne, niech choć docenia ją każdego dnia. Dziewczyna miała łzy w oczach. To są takie rzeczy, które uwielbiam robić.
Albo kilka dni temu usłyszałam rozmowę mamy z dzieckiem:
- Mamo, zobacz, tam są gołębie. Pamiętasz jak one mnie zaatakowały?
- Tak, bo ty zawsze chodzisz nie tam gdzie trzeba.
Myślę sobie: jedno zdanie, a może tak strasznie zmienić sposób patrzenia na siebie. Odwróciłam się do dziewczynki:
- Wiesz co, mnie się wydaje, że byłaś dla tych gołębi takim trochę kocurem, a kocury lubią chodzić tam gdzie chcą. Chyba po prostu wbiłaś się nie na imprezę dla kotów, tylko na imprezę dla gołębi i one cię nie rozpoznały.
Nie wiem czy mama zrozumiała. Ale widziałam, że dziewczynka kiwnęła głową i się uśmiechnęła. Może ona to zrozumiała. Krótki przekaz: zawsze chodzisz nie tam gdzie trzeba, wypowiedziany na tym etapie życia, może zablokować ją na zawsze. Zapamięta, że ma się trzymać uliczek, które są dla niej wyznaczone, tylko tą drogą możesz iść z punktu a do punktu b. A co jeśli ona marzy o punkcie c, do którego trzeba znaleźć nową drogę?
Nie jest tak, że ja te moje reakcje jakoś analizuje. To płynie raczej z intuicji. Czuję, że to jest ten moment, w którym powinnam podejść i coś powiedzieć, więc to robię. Zresztą, może po prostu nie ma się tu nad czym zastanawiać. Szkoda życia na zastanawianie się – podejść czy nie podejść, powiedzieć czy nie powiedzieć. Co mi szkodzi, może ta osoba nie spotka już dziś nikogo, kto jej powie, że fajnie robi.
Umrzesz. To jest fakt
Staram się dbać o ludzi na różnych poziomach. Na przykład nasze dwie cudowne pracownice rejonowej Biblioteki, zawsze przynoszę im jakieś książki, raporty, plakaty. A one czasem polecają mi jakąś pozycję do przeczytania. Ostatnio jedna z nich mówi: coś dla Pani mam. Kładzie przede mną książkę, Warsztaty o umieraniu Katarzyny Boni. Pomyślałam: pewnie będzie pesymistycznie, ale biorę.
To jedna z najpiękniejszych książek jakie czytałam. Daje nadzieję. Wzięłam z niej przynajmniej 6 ćwiczeń do pracy z młodzieżą.
Rozmawiamy na przykład o misce ryżu. Jest w tej książce taka historia: jedziesz do rodziców, których już dawno nie widziałeś, jesteś z nimi bardzo związana, piszecie, dzwonicie, rozwiązujecie wspólnie różne problemy na odległość. Przyjeżdżasz, a oni częstują cię ryżem. Wiesz, że ryż jest dla nich ważny, że to jedyna rzecz, którą mają i mogą cię poczęstować. A niedawno w przestrzeni, którą zamieszkują, miała miejsce awaria elektrowni atomowej. Zjesz go czy nie zjesz? Wokół tego typu dylematów moralnych toczy się zawsze mnóstwo dyskusji. Inne ćwiczenie: otrzymujesz 10 karteczek, na każdej zapisujesz jedną ważną rzecz w swoim życiu. Potem zaczynasz czytać historie o kobiecie, która dowiaduje się, że ma raka. Po każdym fragmencie musisz zadecydować, którą z tych rzeczy odrzucasz, która traci na wartości. Ostatecznie okazuje się, że być może dobra praca, kasa, telefon nie są tak ważne jak budowanie relacji, przebywanie z ludźmi.
Dużo o śmierci nauczyłam się od swojej córki. Jakiś czas temu zmarła moja babcia, później dziadek. O ich śmieci mówiło się w domu i pamiętam, że Zuzia zadała pewnego wieczoru pytanie: mamo, czy ja też umrę? Na poziomie klatki piersiowej, serca totalnie mnie zablokowało. I myślę: jak mam ci na to pytanie odpowiedzieć? Nie okłamię cię, bo nigdy cię nie okłamywaliśmy. Odpowiedziałam, że tak, że kiedyś tak. Aha, powiedziała moja córka. Pomyślałam: dobra, temat się chyba zakończył. Kilka dni później pyta znów: mamo, a ty też wtedy umrzesz? To były jedne z najpiękniejszych i najważniejszych rozmów. Musiałam poradzić sobie ze swoimi emocjami, lękami. To Zuzia mnie ze śmiercią oswoiła. Przez długi czas myślałam o śmierci pod tytułem: nie rozmawiaj, nie myśl, ona się nie zdarzy. Ale to nieprawda. Umrzesz. To jest fakt. Możesz się tego bać, tylko po co? Nie masz na to wpływu. Ale masz wpływ na to, by nie przegapić swojego życia, by czerpać z niego ile się da. Doświadczać takich cennych lekcji jak skakanie po kałuży, bieganie po rosie rano, tarzanie się z górki. Nieskrępowanie, nie trzymanie się pewnych ram. Móc poczuć ten moment, kiedy jest się wolnym. Czasami jest potrzebny jeden zachód czy wschód słońca. Czasami jedna kłótnia. Rozmowa. Zjedzenie dobrego jabłka, nagrzanego od słońca. Ważne jest też życie w zgodzie ze sobą każdego dnia. Budzić się, spojrzeć na męża, córkę, posiedzieć w kuchni z siostrą, bratem, mamą, szwagrem, mężem w cieple jakie daje piec. Poczuć, że to jest super, tego właśnie chciałam. Myślę, że nie bez znaczenia jest z kim jesteśmy w życiu. Mam poczucie, że udaje nam się tworzyć fajną rodzinę, w której jest miejsce na złość, smutek, szczęście. Jest miejsce na to skakanie po kałużach. I wychodzenie o 22.00 na balkon, jeśli córka widzi taką potrzebę, bo gwiazdy ładnie świecą. Choć uruchamiają się myśli: weź kapcie, włóż bluzę, to jednak wychodzi. Ta chwila jest ważna, cieszenie się sobą. I jeszcze mówienie, że dasz radę. Gdybym mogła, puszczałabym ludziom 24h/dobę: dasz radę. Wiem, że część ludzi z różnych powodów ma słuchawki w uszach i nie usłyszy. Zawsze jednak warto próbować.
Więcej o EduKabe: edukabe.pl